zdjęcie butelek

zdjęcie butelek

wtorek, 16 września 2014

Beer Geek Madness "po"

Emocje po Beer Geek Madness utrzymywały jeszcze długo po zakończeniu imprezy. W multitapach i sklepach rozkwitła oferta Mikkellerów, jedni wspominali i dzielili się zdjęciami, inni (jak np. ja) zastanawiali się, co się działo przez pół imprezy, której nie zakodowali w pamięci.
No cóż, pozostaje mi opisać to, co pamiętam.

Długie kolejki. Oj tak. Na początku stanęłam w kolejce na chybił trafił, no i trafił... Na Pracownię Piwa. Nie to, żebym miała coś do Pracowni Piwa, ale jak zobaczyłam Dragon Fire Peper Rye IIPA, to uciekłam tam, gdzie pieprz NIE rośnie. Po Opacie pieprzowym mam lekką traumę do takich niuansów. Jak widać, gówno się znam, bo Pracownia Piwa otrzymała nagrodę za najlepszą premierę na Beer Geek.

Uciekając wpadłam do kolejki do Pinty. Son of a Birch z sokiem z brzozy, pijalne, lajtowe, nawet zbyt lajtowe biorąc pod uwagę, że to był mój trzeci wieczór z rzędu, gdy "degustowałam" piwo. Przy okazji zakosiłam podkładkę, która i tak się pogniotła.

 W międzyczasie po sali zaczęły krążyć ploty o dziwnych kolejkach do kibla. Przyczyną podobno była Czekoladowa Dolina z Podgórza, która wcale nie była taka czekoladowa... Gdy tylko usłyszałam, że w tym piwie jest chilli, duuuużo chilli, wzięłam Lucka pod rękę i zaciągnęłam do odpowiedniego stanowiska. Tak jak się spodziewałam, to co innym wypalało gardła i było dla nich niepijalne, dla Lucka okazało się piwem idealnym. Chociaż brakowało mu tam pewnie trochę wasabi.
(poniżej interpretacja piwa stworzona przez anonima dla Strefa Piwa Pub)

Tuż obok z kolei ja odnalazłam moją miłość wieczoru - O Rzesz Ku…, czyli Double Nut Brown Ale uwarzone wspólnie przez Bednary i Piwotekę. Rany! To naprawdę smakowało orzechami, i to takimi pysznymi! Jakiś palant mówił, że to najgorsze piwo na festiwalu i że wali jakimś Kucharkiem. Ledwo powstrzymałam się od palnięcia go w łeb. 

Według mnie najgorszym piwem na festiwalu było piwo Kopyry i Widawy. Miała być Zebra, white porter, a tak właściwie, to nikt nie wiedział co to było. Ani to white, ani porter. No proszę, taki sędzia, taki specjalista, bloger, vloger, celebryta, a na imprezę wysłał niewypał. "Bo nie było czuć w nim witbiera." Troszkę go obśmialiśmy.
O 21.00 po odprawieniu małej szopki (tam w ogóle odprawiano strasznie dużo szopek) wreszcie otwarto nalewaki Mikkellera. I się zaczęło... Porterek z yuzu, stoucik w maliną, a potem... A potem zaczęłam własną imprezę.


Po drodze wpadłam na stoisko SzałPiw, gdzie cyknęłam sobie selfie i dostałam piwo za free. Nie pamiętam, czy próbowałam Knyfa (Imperial Wild Ale z wuchtą papryczek habanero), ale chyba nie...


 Gdzieś pod koniec spotkałam chłopaków z Birbanta i gorliwie zapewniałam ich, że kocham Birbanty nad życie. Podobno byli wzruszeni moim pijackim wyznaniem.

Po ponad dwóch tygodniach od imprezy nadal mam lekką traumę i wstręt do piwa. Kac moralny trzymał nadzwyczaj długo, jednak ostatnio dowiedziałam się z Zaufanego Źródła, że na takich imprezach, zlotach (np. piwowarów domowych), festiwalach, to wszyscy chodzą napruci, a wręcz wstydem jest być trzeźwym. Trochę mi ulżyło.

Więc pomimo kaca, pomimo atmosfery jak ze spotkania Jehowych (dziesięciominutowy filmik, gdzie ludzie powtarzają, że piją tylko "craftbeer"... rly?), pomimo tych wszystkich blogerów i piwowarów, którzy tak się nawzajem wielbili, że wyglądali, jakby zaraz mieli uprawiać gruppensex, pomimo, że połowy nie pamiętam, a pokal nie został mi żaden... Podobało mi się. I za rok też pójdę.

Słyszałąm, że był after w Kontynuacji. Do piątej rano. Ludzie, kto tam wytrzymał na nogach do pitej rano?! Ja padłam chyba ok. północy, chociaż nie wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz