zdjęcie butelek

zdjęcie butelek

czwartek, 24 lipca 2014

Metropolis

Parę dni temu zrobiłyśmy sobie z A. małe tournée po sklepach piwem. Przygotowywałyśmy się do tournée po multitapach i szukałyśmy czegoś ciekawego do wypicia w domu.
Za każdym razem jest coraz trudniej, bo połowę tego, co widzimy w sklepach już piłyśmy, druga połowa nie zapowiada się zaskakująco. Znowu stout, znowu witbier, znowu IPA, znowu hefe-weizen... Gdy wchodzimy do ulubionej knajpy, obsługa przewraca oczami, bo już wiedzą, że zacznie się grymaszenie: to znam, to piłam, to piłam, to znam, to niedobre. Gdy już uda nam się coś wybrać, barmani wzdychają z ulgą i ciągną losy, kto nam poda następną kolejkę.
Dlatego uwielbiam takie momenty, kiedy znajdujemy wreszcie to piwo, które czymś przykuwa naszą uwagę (no, albo moją uwagę...). Tym razem tym piwem było Metropolis z browaru Raduga. Pani w sklepie nam pokazała "a bo nowe, dopiero przyjechało". Wpadłam w zachwyt!


Tak się akurat złożyło, że dzień wcześniej obejrzałam sobie film "Metropolis" z 1927r., a to do niego nawiązuje nazwa i etykieta piwa. Pomyślałam sobie "Przypadek? Nie sądzę!".
Doświadczenie dosyć niecodzienne, film z dialogami w formie napisów pomiędzy ujęciami, bardzo wyrazista mimika, momentami wręcz komiczna, futurystyczne (jak na tamte czasy) maszyny, budynki i robot.
Z początku ciężko mi było przywyknąć do takiej formy, po jakimś czasie jednak fabuła wciągnęła mnie na tyle, że przestał mi przeszkadzać czarno-biały obraz. Najbardziej podobała mi się gra Brigitte Helm grającej na zmianę Marię i robota o wyglądzie Marii. Pokochałam jej mimikę. Musiała bardzo wyraźnie pokazać, kiedy jej postać jest prawdziwą Marią, a kiedy robotem w skórze Marii.



Wracając do piwa, jest ono w stylu American India Pale Ale. Niestety nie było tak zaskakujące i wciągające jak film. Brakowało mi owocowych, amerykańskich nut w smaku, przeważała mocna goryczka. Szkoda, miałam nadzieję, że skoro film okazał się tak ciekawy, to w piwie też znajdziemy coś urzekającego.
Ale nie zrażam się. Film "Metropolis" niemal doprowadził do bankructwa wytwórnię filmową, w której powstał. Oryginał ocenzurowano, skrócono, po jakimś czasie uległ zniszczeniu. W Buenos Aires odnaleziono kopię filmu, w bardzo złym stanie i w mniejszym formacie. Po mimo tylu przeciwieństw losu, film trafił w 2010r. na festiwal Berlinale. Dziś można go znaleźć na YouTube.
Poczekam na drugą warkę. Może znajdę w niej to coś, czego nie odkryłam w pierwszej.



czwartek, 10 lipca 2014

Liberty Ale (Anchor Brewering Co.)

A o to i sprawca całego zamieszania, o którym była mowa w poprzednim poście!


Liberty Ale chmielony Cascade'm.
Z etykiety dowiadujemy się, że to piwo zostało uwarzone po raz pierwszy 18. kwietnia 1975r., aby upamiętnić dwusetną rocznicę przejazdu Paula Revere.
Cofnijmy się w czasie. Paul Revere był złotnikiem mieszkającym w amerykańskiej kolonii rządzonej przez Brytyjczyków. W 1755 roku dodwódca wojsk brytyjskich w Massachusets, Thomas Gage, wysłał wojska brytyjskie w celu "uspokojenia niepokornych kolonistów". Oddział miał zająć duży magazyn broni oraz aresztować dwóch rewolucjonistów: Samueala Adamsa (istnieje amerykański browar o takiej nazwie, ale to zgłębimy kiedy indziej) oraz Johna Hancocka. Dowiedziawszy się o tym Paul Revere wsiadł na koń, wyprzedził Brytyjczyków i ostrzegł Adamsa. Ten zaś zebrał minutemanów (ochotnicy, których zbierano do walk w ciągu minuty), którzy odparli Brytyjczyków. Niedługo potem do walk zmobilizowano wszystkie amerykańskie kolonie i tak zaczęła się walka o niepodległość Stanów Zjednoczonych.

Tyle o historii, a jak tam piwo?
Wyśmienicie nachmielone.
W aromacie czuję lekką kwiatową słodycz, która urzekła mnie Molotov Cocktail od Eviltwin Brewing (tam była znacznie intensywniejsza).
W smaku lekka słodowa słodycz szybko wypierana przez chmielową, cytrusową goryczkę.

Myślę, że Paul Revere byłby zadowolony. On przyczynił się do zapoczątkowania walk o niepodległość, a Liberty Ale zapoczątkowało Beer Revolution.

wtorek, 8 lipca 2014

Beer Revolution.

Jakiś czas temu zaczęła się w Polsce tzw. Beer Revolution. Zaczęły się otwierać multitapy, browary regionalne, kontraktowe, rzemieślnicze, a sklepy i knajpy wypełniły się hop-head'ami polującymi na odpowiednią ilość IBU, stopni Plato, wczytującymi się w gatunki chmieli, drożdży, słodów, wąchających  swoje zdobycze w pięknych pokalach, najlepiej teku. Czy to IPA? AIPA, IIPA, CIPA, PIPA, DIPA, single hop IPA?

Ale o co chodzi? IBU-sribu, teku-bzdeku. Piwo to piwo. Wielu ludzi nadal dzieli je na (zacytuję) "jasne, mocne lub smakowe". Że niepasteryzowane? Przecie jest Kasztelan, po co kombinować?!

No nie do końca. Tak, też się kiedyś zdziwiłam. A potem dałam się wciągnąć.

Tak naprawdę Beer Revolution zaczęła się w USA a bohaterem głównym był amerykański chmiel Cascade, który powstał ze skrzyżowania dwóch innych chmieli - angielskiego Fuggle i rosyjskiego Serebrianka. Taki tam. Na początku nikt się zbytnio nim nie przejął.
Aż browar Anchor postanowił uwarzyć single hop'a właśnie na Cascadzie, wyszło im piwo Liberty Ale. I wszyscy dostali korby! Zaczęli ładować ten chmiel w ilościach wcześniej nieznanych. Nagle okazało się, że chmiel nie tylko nadaje goryczkę, ale może też nadać smaku. Dziś jest to najpopularniejszy gatunek chmielu używany w browarach rzemieślniczych.

Moje odczucia na temat Cascade są bardzo różne. Piłam trzy single hop'y na tym chmielu i każdy smakował inaczej.

W piwie od Ursa Maior czułam... ananas. No nie dało się inaczej. Etykieta sugerowała grapefruit. Ale to tylko moje odczucia.
Zaś w IPA od Doctora Brew przeważał grapefruit. Oni lubią sypnąć chmielem, oj lubią.

To była mało profesjonalna degustacja ;)

Pamiętam, że na premierze Cascade IPA wszystkim wchodziło gładko. Zbyt gładko.