zdjęcie butelek

zdjęcie butelek

poniedziałek, 22 września 2014

Bojkot BRJ. Znowu.

    Pamiętam, jak parę lat temu kolega pokazał mi Ciechana miodowego. Łolaboga, piwo miodowe?! - taka była moja reakcja. Ciechan kojarzy mi się jako pierwsze piwo niekoncernowe, które pojawiło się w sklepach.
    Wiele się przez tę parę lat zmieniło. Ciechan to teraz część piwnego imperium Jakubiaka, tak jak i Lwówek, Bojan, ostatnio również Tenczynek i Biskupiec.
    Ostatnio BRJ co i rusz jest bojkotowany. Bo Jakubiak.
    Najpierw Jakubiak-narodowiec. Była akcja na fejsie, protesty i takie tam, w sprzedaży nie odbiło się to żadnym echem.
    Potem była afera o to, jak Jakubiak potraktował Czesława Dziełaka. Poszło o to, że z piwa Ciechan Grand Prix 2013 usunięto nazwisko autora receptury i zwycięzcy konkursu piw domowych. Wyszły na jaw jakieś straszne afery, że Dziełak nie był zadowolony z pewnej warki tego piwa, że Jakubiak za to zdjął nazwisko z etykiety, że nikt tam Dziełaka nie szanował, że nawet nie podesłano mu buteleczki Grand Prix do spróbowania. No cóż, sprzedaż Ciechana Grand Prix 2013 nie spadła ani trochę.
    Po drodze ktoś sugerował, że Lwówek Jankes był inspirowany recepturą Dziełaka, i że miał to być sposób na przemycenie własnej wersji Grand Prix. Ta teoria nie utrzymała się zbyt długo. Lwówek Jankes i tak sprzedaje się na pniu, a jak, nie daj Boże, akurat go zabraknie, to ludzie rzucają się histerycznie o ściany grożąc wysadzeniem sklepu.
    W tej chwili na sklepowych półkach stoi ostatnia partia Ciechana Grand Prix 2013. Już od dawna zapowiadano, że to koniec produkcji tego piwa (bo umowa z Czesławem się kończy), jednak jest pewien drobiazg, dzięki któremu można łatwo rozpoznać, czy to ostatnia partia, i to jest powód mojego malutkiego, jednoosobowego bojkotu. Otóż cena ostatniej warki Grand Prix wzrosła... o złotówkę. I to nie dlatego, że sklep ma taki kaprys. To dlatego, że Ciechan ma taki kaprys. Trochę robienie z ludzi baranów, wiadomo, każdy się rzuci na ostatnie sztuki. Ale wiecie co? Sprzedaż Grand Prix w dalszym ciągu nie spadła.
    Więc gdy widzę kolejny bojkot Ciechana, bo Dziełak pierniczy jakieś durnoty o gejach i adopcji dzieci, mam mieszane uczucia. Tak, Dziełak jest ignorantem i zapewne z gejami w życiu nie miał do czynienia, ale nie o to nawet chodzi, to zbyt grząski temat na notkę na blogu. Po prostu nie wierzę, aby kolejny bojkot przyniósł jakieś odczuwalne skutki. Sprawa jest tak samo symboliczna, jak bojkot McDonald'sa, czy Nike. Knajpa, która wylewa swoje zapasy Ciechana? Bardzo ładnie, tylko trochę bez sensu, bo Jakubiak hajs za te wylane Ciechany już przeliczył i zainwestował dalej.
    Nie bronię nikomu tego bojkotu. Ja rozumiem ten bojkot. Tylko nie liczcie na to, że Jakubiak przez to zbankrutuje. Nawet mu się przykro nie zrobi. I, niestety, ale zauważyłam już skutek odwrotny od zaplanowanego. "Stary, weź Lwówka, on też jest od Jakubiaka! Jakubiak to nasz gość." powiedział kolega do kolegi w sklepie, obydwaj w tzw. odzieży patriotycznej.

Nie piję Ciechana.
Owszem, nie piję od dawna, bo wolę ciekawsze piwa.

czwartek, 18 września 2014

Jan Olbracht

Od dłuższego czasu żyję jak abstynent. Najpierw odwyk po Beer Geeku, teraz jakiś cholerny kaszel, nie pozwalają mi napić się piwa spokoju.
Na piwo mogę sobie co najwyżej popatrzeć. Na szczęście jest na co, bo oto właśnie browar Jan Olbracht wypuścił serię piw z etykietami, które wyrysował im Andrzej Mleczko. Dowcipne? Kontrowersyjne? Na granicy dobrego smaku? Nieważne, ważne, że przyciągają uwagę, bo poprzednie to naprawdę, aż krzyczały "nie kupuj tego piwa, jest takie nudne!". Tak, jestem zwolenniczką teorii, że kupuje się oczami.

Tutaj macie zestawienie etykiet ze starej i nowej serii.
 zdjęcie podprowadzone z https://www.facebook.com/monopolowyczarnykot/

A tutaj wachlarz nowych etykiet.

Żadnego nie miałam okazji jeszcze próbować (bo gardło), ale z Zaufanego Źródła wiem, że Córa Koryntu (weizenbock) jest tak dobra, jak sugeruje etykieta. Ja z kolei mam chrapkę na Królewskie Tajemnice (stout) i Powrót Króla (APA).
Na razie po próbie kuracji Aspiryną i syropkiem sięgnęłam po broń ostateczną - domową pigwówkę robioną na spirytusie. Leczy wszelkie choroby ciała i duszy.

No, i byle do piątku, w piątek posiedzenie i degustacja stouta Mojego Ulubionego Piwowara Domowego. :)





wtorek, 16 września 2014

Beer Geek Madness "po"

Emocje po Beer Geek Madness utrzymywały jeszcze długo po zakończeniu imprezy. W multitapach i sklepach rozkwitła oferta Mikkellerów, jedni wspominali i dzielili się zdjęciami, inni (jak np. ja) zastanawiali się, co się działo przez pół imprezy, której nie zakodowali w pamięci.
No cóż, pozostaje mi opisać to, co pamiętam.

Długie kolejki. Oj tak. Na początku stanęłam w kolejce na chybił trafił, no i trafił... Na Pracownię Piwa. Nie to, żebym miała coś do Pracowni Piwa, ale jak zobaczyłam Dragon Fire Peper Rye IIPA, to uciekłam tam, gdzie pieprz NIE rośnie. Po Opacie pieprzowym mam lekką traumę do takich niuansów. Jak widać, gówno się znam, bo Pracownia Piwa otrzymała nagrodę za najlepszą premierę na Beer Geek.

Uciekając wpadłam do kolejki do Pinty. Son of a Birch z sokiem z brzozy, pijalne, lajtowe, nawet zbyt lajtowe biorąc pod uwagę, że to był mój trzeci wieczór z rzędu, gdy "degustowałam" piwo. Przy okazji zakosiłam podkładkę, która i tak się pogniotła.

 W międzyczasie po sali zaczęły krążyć ploty o dziwnych kolejkach do kibla. Przyczyną podobno była Czekoladowa Dolina z Podgórza, która wcale nie była taka czekoladowa... Gdy tylko usłyszałam, że w tym piwie jest chilli, duuuużo chilli, wzięłam Lucka pod rękę i zaciągnęłam do odpowiedniego stanowiska. Tak jak się spodziewałam, to co innym wypalało gardła i było dla nich niepijalne, dla Lucka okazało się piwem idealnym. Chociaż brakowało mu tam pewnie trochę wasabi.
(poniżej interpretacja piwa stworzona przez anonima dla Strefa Piwa Pub)

Tuż obok z kolei ja odnalazłam moją miłość wieczoru - O Rzesz Ku…, czyli Double Nut Brown Ale uwarzone wspólnie przez Bednary i Piwotekę. Rany! To naprawdę smakowało orzechami, i to takimi pysznymi! Jakiś palant mówił, że to najgorsze piwo na festiwalu i że wali jakimś Kucharkiem. Ledwo powstrzymałam się od palnięcia go w łeb. 

Według mnie najgorszym piwem na festiwalu było piwo Kopyry i Widawy. Miała być Zebra, white porter, a tak właściwie, to nikt nie wiedział co to było. Ani to white, ani porter. No proszę, taki sędzia, taki specjalista, bloger, vloger, celebryta, a na imprezę wysłał niewypał. "Bo nie było czuć w nim witbiera." Troszkę go obśmialiśmy.
O 21.00 po odprawieniu małej szopki (tam w ogóle odprawiano strasznie dużo szopek) wreszcie otwarto nalewaki Mikkellera. I się zaczęło... Porterek z yuzu, stoucik w maliną, a potem... A potem zaczęłam własną imprezę.


Po drodze wpadłam na stoisko SzałPiw, gdzie cyknęłam sobie selfie i dostałam piwo za free. Nie pamiętam, czy próbowałam Knyfa (Imperial Wild Ale z wuchtą papryczek habanero), ale chyba nie...


 Gdzieś pod koniec spotkałam chłopaków z Birbanta i gorliwie zapewniałam ich, że kocham Birbanty nad życie. Podobno byli wzruszeni moim pijackim wyznaniem.

Po ponad dwóch tygodniach od imprezy nadal mam lekką traumę i wstręt do piwa. Kac moralny trzymał nadzwyczaj długo, jednak ostatnio dowiedziałam się z Zaufanego Źródła, że na takich imprezach, zlotach (np. piwowarów domowych), festiwalach, to wszyscy chodzą napruci, a wręcz wstydem jest być trzeźwym. Trochę mi ulżyło.

Więc pomimo kaca, pomimo atmosfery jak ze spotkania Jehowych (dziesięciominutowy filmik, gdzie ludzie powtarzają, że piją tylko "craftbeer"... rly?), pomimo tych wszystkich blogerów i piwowarów, którzy tak się nawzajem wielbili, że wyglądali, jakby zaraz mieli uprawiać gruppensex, pomimo, że połowy nie pamiętam, a pokal nie został mi żaden... Podobało mi się. I za rok też pójdę.

Słyszałąm, że był after w Kontynuacji. Do piątej rano. Ludzie, kto tam wytrzymał na nogach do pitej rano?! Ja padłam chyba ok. północy, chociaż nie wiem.

środa, 27 sierpnia 2014

Beer Geek Madness

Szykuje się w tym tygodniu gorąca sobota. Otóż w sobotę w Zaklętych Rewirach we Wrocławiu odbędzie się Beer Geek Madness! Impreza, na której specjalnymi gośćmi będą panowie z Mikkellera. Oprócz nich można się spodziewać masy innych piwowarów oraz blogerów piwnych.
Ale co tam piwowarzy, co tam blogerzy, dla mnie i taki najważniejsze będzie piwo! A będzie w czym przebierać... Swoje premierowe piwa, uwarzone specjalnie na tą imprezę zaprezentują: Pracowania Piwa, Pinta, Szał Piw, Widawa, Bednary, Piwoteka, Podgórz no i mój ukochany Birbant. Listę piw można już znaleźć w internecie.
Na imprezę wybieram się obowiązkowo z Agą, jej nowo poznanym kuzynem (który zresztą jest moim ulubionym domowym piwowarem) i z moim chłopakiem.
Już się uzbroiliśmy z pokale-wejściówki i żetony.
Z okazji tak zacnej imprezy (którą żyje chyba cały piwny Wrocław i połowa Dolnego Śląska) multitap Kontynuacja zorganizowała konkurs, który udało mi się wygrać! Konkurs polegał na zrobieniu zdjęcia z symbolem Mikkellera, czyli fakiem. Pewnego skacowanego dnia, próbując przypomnieć sobie z Agnieszką nasze nocne piwne podboje, udało mi się zrobić właśnie to zwycięskie zdjęcie.
Zostanie ono powieszone w dużym formacie z multitapie, a odbiór nagród ma nastąpić w piąteczek, czyli dzień przed Beer Geek Madness, kiedy to Mikkeller odwiedzi Kontynuację (i Zakład Usług Piwnych też). Więc idziemy z Agą celebrować moje i jej zwycięstwo (jej zwycięstwo, bo to ją widać na zdjęciu i będzie mogła się chwalić przypadkowo poznanym ludziom w knajpie) oraz rozgrzać się przed sobotą.

Jeśli macie bliżej do morza, niż w góry możecie wybrać się w piątek do Gdańska na premierę piwa Summer Ale z browaru Doctor Brew. Łukasz i Marcina miałam przyjemność poznać osobiście i byłam na większości z ich premier. Te odbyjące się w Browarze Mieszczańskim przy Hubskiej miały niezapomniany klimat. Niestety, do Gdańska mi jednak nie po drodze...

Rzadko kiedy zdarza mi się to mówić (i pisać), ale nie mogę się doczekać tego weekendu!



czwartek, 24 lipca 2014

Metropolis

Parę dni temu zrobiłyśmy sobie z A. małe tournée po sklepach piwem. Przygotowywałyśmy się do tournée po multitapach i szukałyśmy czegoś ciekawego do wypicia w domu.
Za każdym razem jest coraz trudniej, bo połowę tego, co widzimy w sklepach już piłyśmy, druga połowa nie zapowiada się zaskakująco. Znowu stout, znowu witbier, znowu IPA, znowu hefe-weizen... Gdy wchodzimy do ulubionej knajpy, obsługa przewraca oczami, bo już wiedzą, że zacznie się grymaszenie: to znam, to piłam, to piłam, to znam, to niedobre. Gdy już uda nam się coś wybrać, barmani wzdychają z ulgą i ciągną losy, kto nam poda następną kolejkę.
Dlatego uwielbiam takie momenty, kiedy znajdujemy wreszcie to piwo, które czymś przykuwa naszą uwagę (no, albo moją uwagę...). Tym razem tym piwem było Metropolis z browaru Raduga. Pani w sklepie nam pokazała "a bo nowe, dopiero przyjechało". Wpadłam w zachwyt!


Tak się akurat złożyło, że dzień wcześniej obejrzałam sobie film "Metropolis" z 1927r., a to do niego nawiązuje nazwa i etykieta piwa. Pomyślałam sobie "Przypadek? Nie sądzę!".
Doświadczenie dosyć niecodzienne, film z dialogami w formie napisów pomiędzy ujęciami, bardzo wyrazista mimika, momentami wręcz komiczna, futurystyczne (jak na tamte czasy) maszyny, budynki i robot.
Z początku ciężko mi było przywyknąć do takiej formy, po jakimś czasie jednak fabuła wciągnęła mnie na tyle, że przestał mi przeszkadzać czarno-biały obraz. Najbardziej podobała mi się gra Brigitte Helm grającej na zmianę Marię i robota o wyglądzie Marii. Pokochałam jej mimikę. Musiała bardzo wyraźnie pokazać, kiedy jej postać jest prawdziwą Marią, a kiedy robotem w skórze Marii.



Wracając do piwa, jest ono w stylu American India Pale Ale. Niestety nie było tak zaskakujące i wciągające jak film. Brakowało mi owocowych, amerykańskich nut w smaku, przeważała mocna goryczka. Szkoda, miałam nadzieję, że skoro film okazał się tak ciekawy, to w piwie też znajdziemy coś urzekającego.
Ale nie zrażam się. Film "Metropolis" niemal doprowadził do bankructwa wytwórnię filmową, w której powstał. Oryginał ocenzurowano, skrócono, po jakimś czasie uległ zniszczeniu. W Buenos Aires odnaleziono kopię filmu, w bardzo złym stanie i w mniejszym formacie. Po mimo tylu przeciwieństw losu, film trafił w 2010r. na festiwal Berlinale. Dziś można go znaleźć na YouTube.
Poczekam na drugą warkę. Może znajdę w niej to coś, czego nie odkryłam w pierwszej.



czwartek, 10 lipca 2014

Liberty Ale (Anchor Brewering Co.)

A o to i sprawca całego zamieszania, o którym była mowa w poprzednim poście!


Liberty Ale chmielony Cascade'm.
Z etykiety dowiadujemy się, że to piwo zostało uwarzone po raz pierwszy 18. kwietnia 1975r., aby upamiętnić dwusetną rocznicę przejazdu Paula Revere.
Cofnijmy się w czasie. Paul Revere był złotnikiem mieszkającym w amerykańskiej kolonii rządzonej przez Brytyjczyków. W 1755 roku dodwódca wojsk brytyjskich w Massachusets, Thomas Gage, wysłał wojska brytyjskie w celu "uspokojenia niepokornych kolonistów". Oddział miał zająć duży magazyn broni oraz aresztować dwóch rewolucjonistów: Samueala Adamsa (istnieje amerykański browar o takiej nazwie, ale to zgłębimy kiedy indziej) oraz Johna Hancocka. Dowiedziawszy się o tym Paul Revere wsiadł na koń, wyprzedził Brytyjczyków i ostrzegł Adamsa. Ten zaś zebrał minutemanów (ochotnicy, których zbierano do walk w ciągu minuty), którzy odparli Brytyjczyków. Niedługo potem do walk zmobilizowano wszystkie amerykańskie kolonie i tak zaczęła się walka o niepodległość Stanów Zjednoczonych.

Tyle o historii, a jak tam piwo?
Wyśmienicie nachmielone.
W aromacie czuję lekką kwiatową słodycz, która urzekła mnie Molotov Cocktail od Eviltwin Brewing (tam była znacznie intensywniejsza).
W smaku lekka słodowa słodycz szybko wypierana przez chmielową, cytrusową goryczkę.

Myślę, że Paul Revere byłby zadowolony. On przyczynił się do zapoczątkowania walk o niepodległość, a Liberty Ale zapoczątkowało Beer Revolution.

wtorek, 8 lipca 2014

Beer Revolution.

Jakiś czas temu zaczęła się w Polsce tzw. Beer Revolution. Zaczęły się otwierać multitapy, browary regionalne, kontraktowe, rzemieślnicze, a sklepy i knajpy wypełniły się hop-head'ami polującymi na odpowiednią ilość IBU, stopni Plato, wczytującymi się w gatunki chmieli, drożdży, słodów, wąchających  swoje zdobycze w pięknych pokalach, najlepiej teku. Czy to IPA? AIPA, IIPA, CIPA, PIPA, DIPA, single hop IPA?

Ale o co chodzi? IBU-sribu, teku-bzdeku. Piwo to piwo. Wielu ludzi nadal dzieli je na (zacytuję) "jasne, mocne lub smakowe". Że niepasteryzowane? Przecie jest Kasztelan, po co kombinować?!

No nie do końca. Tak, też się kiedyś zdziwiłam. A potem dałam się wciągnąć.

Tak naprawdę Beer Revolution zaczęła się w USA a bohaterem głównym był amerykański chmiel Cascade, który powstał ze skrzyżowania dwóch innych chmieli - angielskiego Fuggle i rosyjskiego Serebrianka. Taki tam. Na początku nikt się zbytnio nim nie przejął.
Aż browar Anchor postanowił uwarzyć single hop'a właśnie na Cascadzie, wyszło im piwo Liberty Ale. I wszyscy dostali korby! Zaczęli ładować ten chmiel w ilościach wcześniej nieznanych. Nagle okazało się, że chmiel nie tylko nadaje goryczkę, ale może też nadać smaku. Dziś jest to najpopularniejszy gatunek chmielu używany w browarach rzemieślniczych.

Moje odczucia na temat Cascade są bardzo różne. Piłam trzy single hop'y na tym chmielu i każdy smakował inaczej.

W piwie od Ursa Maior czułam... ananas. No nie dało się inaczej. Etykieta sugerowała grapefruit. Ale to tylko moje odczucia.
Zaś w IPA od Doctora Brew przeważał grapefruit. Oni lubią sypnąć chmielem, oj lubią.

To była mało profesjonalna degustacja ;)

Pamiętam, że na premierze Cascade IPA wszystkim wchodziło gładko. Zbyt gładko.